Godzina dWudziesta wybiła. Dzidka już pochrapuje
przez nos jak ryba z MiniMini, ja rzucam się poczywać. Przedtem jednak nastawiam
pranie, myję część naczyń (całej góry nie zmieszczę na tej gustownej i
niepraktycznej suszarce), wrzucam zabawki do pudła, zaparzam herbatę, w drodze
do pokoju zjadam kanapkę. Część ląduje na podłodze, obok zaschniętej marchewki
albo innej dyni. Wracam do kuchni, biorę ścierkę, ścieram. Siadam i dojadam.
Włączam komputer i zaczynam. No właśnie, co. Wsysa mnie non-real i mieli jak
maszynka do mięsa. Za dwie godziny jestem zmielona i zmieszana. Co to ja
właściwie miałam… Nie wiem, nie pamiętam. Mam dziecko. Pochrapuje. Śliczne. Ze
mnie takie? Ile to już, no kawałek, jakieś osiem miesięcy, dodać do tego
dziewięć prenatalnych, to ile to będzie… Jakieś… Zasypiam psia kość! Ja nie
chcę zasypiać! Blog przecież pisać będę, co go chcę, choć nie chciałam. Jeszcze
inne rzeczy też chcę, ale już dzisiaj nie mogę. Będę. Wkrótce.
Wieczorny scenariusz,
który powtarza się często, zbyt często. Jak radzić sobie ze zmęczeniem będąc
mamą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz