czwartek, 20 września 2012

Pupa matki

Fundacja BOŚ ruszyła z kampanią "Jakie matki, takie dziatki" (strona kampanii - tutaj). Kampania w słusznej sprawie zdrowego odżywiania dzieci, co niezupełnie wynika z reklamowego plakatu. Zamyśliłam się nad nim parę dni temu (wisi przy mojej trasie do przystanku), a dziś odkryłam, że jest przedmiotem dyskusji (w Tok Fm - można przeczytać tutaj). Plakat przedstawia mamę i córkę o gabarytach Grycanek (w różowych majtasach, co też jest przedmiotem dyskusji) i okraszony jest hasłem: "jakie matki takie dziatki". Kontrowersje dotyczą kilku wątków: stygmatyzacji otyłych, genów otyłości i stereotypu matki-karmicielki. Mnie interesuje wątek trzeci: czy rzeczywiście to matka jest odpowiedzialna za nawyki żywieniowe dziecka? A co z:
  • rolą tzw. "społeczeństwa"? patrz: reklamy kierowane do dzieci i rodziców (od przesłodkiego Monte, po którym "możesz być kim zechcesz", przez Actimele z żywymi kulturami po pseudozdrowe płatki do mleka), półki szkolnych sklepików (czipsy, snikersy i cola), zawartość cukru w kaszkach dla dzieci, etc.
  • rolą ojców? patrz: sposób odżywiania się mężczyzn jest (oczywiście statystycznie) gorszy niż kobiet; oczywiście tu też funkcjonuje stereotyp ojca, co zapodaje karkówkę z grilla piwkiem popitą lub hambuksa z podwójnym serem; czy jednak hasło "jakie tatki takie dziatki" nie byłoby bardziej adekwatne? 
  • rolą babć i dziadków? patrz: czekoladki schowane w kieszeni "na drogę", ziemniaczki z zasmażką i deser, co musi być 
Z drugiej strony, można się mile połechtać tym matkowaniem: pierś daję, swoją lub kurczaczą, i tym gestem tworzę młode, zdrowe pokolenie. Mnie w zamyśleniu moim jednak bliżej do koncepcji współdzielenia odpowiedzialności. Kampanię cenię, plakat wymienię.


wtorek, 18 września 2012

W pułapce



Człowiek z wózkiem z Warszawy nie wyjedzie. Zmodernizowany dworzec PKP jest twierdzą nie do zdobycia. Próbowałam wejść, a potem próbowałam wyjść. Z wózkiem. NIE DA SIĘ!

Rozgoryczenie moje jest duże. Wyjątkowo wzięłam Dzidkę do wózka i poległam. Centrum Miasta Warszawy. Koleje polskie. Może i nowoczesne, bo jak czytałam niedawno „Polskie pociągi podbijają Europę”, ale dla zwykłej matki niedostępne.

Schody jak Casino de Paris zdobyłam, bo miałam nosidełko, z którym zwykle się z Córką poruszamy. Wózek pomogła znieść miła pani (współczulna, pewnie sama stawała nieraz przed problemem wózek a schody), potem pomogła mi go wnieść. Dalej radziłam sobie sama, dopóki nie okazało się, że schody ruchome prowadzące do holu głównego nie działają. Westchnęłam głęboko i stwierdziłam, że jednak DAM RADĘ. Dziecko na brzuchu, plecaczek na plecach, a spacerówka w dłoń. DAŁAM. JESTEM WIELKA I SILNA. 
 

Potem już tylko około 45 minut w Centrum Obsługi Pacjenta, gdzie najpierw się czeka (ale w tym czasie można Córce dać zjeść obiad), a następnie pani kasjerka wypisuje (dosłownie – długopisem) blankiety biletów niemowlęcych. Ponieważ kupowałam ich kilka (2 dorosłych + Dziecko), drukowania i wypisywania było co niemiara. Pani kaligrafowała, ja coraz mocniej opatulałam Córkę i siebie, bo klimatyzacja owiewała nachalnym chłodem. Podsumowując: ubaw po pachy.

Modernizatorom dworca PKP w Stolicy gratuluję wyobraźni. Oceny nie przyznaję, bo się w naszej skali nie mieści.

wtorek, 11 września 2012

Oceniam na plus



My tu gadu gadu, a nie robimy, cośmy sobie tu postanowiły najbardziej, czyli Matczyna Ocena przydatności knajp wszelakich dla dziatwy i matek (BAROmetr). Wreszcie na tapetę trafia miejsce dla matek i ich pociech idealnie stworzone!

Mamy uwagi:

MaMa Cafe prowadzona przez Fundację MaMa http://fundacjamama.pl/index.php?mnu=5. Nieduża przestrzeń, zagospodarowana przyjemnie „po domowemu”. Sporo podłogi dla maluchów pełzających i raczkujących. Krzesełka dla dzieci nieco większych. Ciekawy kącik zabawowy, z małą antresolą, domkiem z kartonu, wieloma zróżnicowanymi zabawkami. Do oglądania dla małych ocząt mnóstwo, włącznie z zeberkami w klatce, co małych ludzi fascynuje (nie miejsce tu na moją ocenę samopoczucia ptaków w klatkach, ani dlaczego cesarze Chin mieli takie a nie inne upodobania itp.). Miła obsługa, czysto i zadbanie, no i wreszcie tanio! Kawa 5 złotych (całkiem dobra latte), a herbata 2 złote. Fundacja może sobie na to pozwolić, bo rozsądnie gospodarzy i umie pozyskiwać donatorów, z czego my Mamy, bardzo się cieszymy!

Nie byłam w toalecie, ale zakładam, że wszystko co potrzebne się w niej znajduje. Matki, które tam bywają, niechaj potwierdzą, bądź zaprzeczą! Piszcie, bo poniżej znajdzie się niepełne podsumowanie.

Podsumowanie:
·         przewijak: bez punktacji, bo nie widziałam, ale zakładam, że jest i zaocznie daję 1 punkt :-)
·       kącik dla dzieci:  3 punkty
·       dostępność dla osób z wózkiem: 1 punkt
·       fotelik dla dzieci: hmmm…widziałam krzesełka dla dzieci…czy był tam fotelik do  karmienia?
·       menu dla mam karmiących i kobiet w ciąży: powinno być 0 punktów, ale to dlatego, że kawiarnia nie żywi; można tu wypić dobrą kawę i herbatę oraz zjeść ciastko, a ponieważ wszystkim smakowało przyznaję 1 punkt :-)
·       dodatkowe udogodnienia dla osób z dziećmi: 1 punkt, bo dużo bezpiecznego miejsca dla dzieci pełzających i raczkujących oraz świetne ceny, a także atrakcyjna oferta warsztatowa  
 
MaMa Cafe przyznaję więc 7 punktów i oznaczam jako miejsce ML = Mamy Lubią

Odezwijcie się w sprawie przewijaka i krzesełka dla dzieci, bo chętnie podwyższę kategorię!

niedziela, 9 września 2012

sama słodycz

Matka karmiąca pragnie słodkości. Ale, ale, aleeeee. Nie może, bo młode uczulone na czekoladę, miód, orzechy (lista jest długa, odpowiednie dopisać, niepotrzebne zjeść. tfu! skreślić!). Nie może, bo marzy jej się powrót do przeszłości w rozmiarze s jak sexy lub m jak mmmmm... Nie może, nie może. Ale CHCE.
Na ratunek przychodzą ciastka owsiane. Przepisów mnogość, podam ten sprawdzony, po autorskiej modyfikacji (pierwowzór dostępny na Crust and Dust). Jego dodatkową zaletą jest banalność wykonania, możliwego nawet z dziecięciem na ręku (w sensie dosłownym).
Leci to tak:

Ingrediencje
1 szklanka mąki pszennej
1 i pół szklanki płatków owsianych (zwykłych, nie błyskawicznych;  można też dać musli, jeśli nie chce się wychodzić do sklepu, a akurat jest na podorędziu)
1 duże utarte jabłko
1 bardzo dojrzały banan
3/4 szklanki rodzynek (to w oryginale; ja dałam żurawinę, niektóre maleństwa nie lubią rodzynek w mleku)
1 łyżeczka sody (nie dawałam)
1 łyżeczka proszku do pieczenia (dawałam)
4 łyżki masła (na oko)
1 jajko
1 1/2 łyżki miodu (w przypadku uczulenia można zastąpić cukrem trzcinowym)


Sposób postępowania.
Rozpuszczamy masło. Jabłko obieramy i ścieramy na tarce,  banana obieramy i dusimy widelcem na papkę. Dodajemy masło i jajko (i miód, jeśli nie używamy cukru), mieszamy. Składniki sypkie, tj. mąkę, płatki, proszek do pieczenia, cukier i żurawinę mieszamy w drugiej misce. Dodajemy składniki mokre do składników sypkich (albo na odwrót) i mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Gotową masę nabieramy łyżką i układamy na blaszce (wyłożonej papierem do pieczenia) zostawiając odstępy (ale bez przesady, ciacha aż tak nie urosną). Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na kwadrans, tzn. aż ciacha się przyrumienią. Wyjmujemy, czekamy aż przestygną, zjadamy. Całość można ogarnąć w pół godziny.
Jest pysznie!

czwartek, 6 września 2012

Urlop?



Urlop. Kiedyś to było coś pachnącego egzotyką, przetartymi spodniami, znoszonym plecakiem…Teraz mam urlop. Co to za nazwa jest?! Czy na urlopie trzeba być mistrzem w zarządzaniu czasem? Każdą małą chwileczkę zagospodarowywać? Ważyć nieustannie priorytety? Ważne, pilne, niepilne, nieważne, ważne, pilne….I tak wciąż od nowa. Czy na urlopie wciąż trzeba łączyć kluczowe obszary zadań, by choć trochę zyskać na czasie? Gotuję – Dzidka bawi się moją wolną ręką lub nogą. Się kąpię – śpiewam niemowlęciu. Piszę coś – rozmawiam z Córą i nie spuszczam właściwie z oka. Piszę dalej – poddaję się i schodzę do parteru, bo przecież nie mogę tak zaniedbywać. Śpię – przynoszę do łóżka i karmię, i odnoszę, i przynoszę i karmię, i odnoszę. Czytam i już niby jestem wciągnięta w lekturą – przypomina mi się, że muszę przecież nie dla siebie przeczytać, tylko o raczkowaniu, stawaniu, żywieniu, bo przecież to ważne, a nie jakieś tam moje dyrdymałki.

Postuluję o zmianę tego przeklętego nazewnictwa!! Jest myląca i utwierdza stereotypowe postrzeganie matek na urlopie. Siedzą takie w domu i nic nie robią. Pytlują z innymi matkami. Spacery sobie urządzają. Kawusię piją. Nawet ugotować im się dla własnego dziecka nie chce. Na zmarnowanie je chowają. Jakiś, słyszał(a) pan(i), BLOGI z nudów piszą. Etc. Etc. Etc.

Padam. Z wypoczynku (s)padam. 


środa, 5 września 2012

Ciepły, mokry aksamit

W najbliższy piątek (7 września) warto wybrać się do Muzeum Literatury na rozpoczęcie ósmej edycji Manifestacji poetyckich, którą otworzy wykład Julii Fiedorczuk Gościnna: rozważania o kobiecie, języku, poezji i etyce. Po wykładzie odbędzie się performance Ciepły, mokry aksamit – fotografie Dominiki Dzikowskiej w towarzystwie piano Marcina Maseckiego. 
Więcej informacji o festiwalu: http://manifestacjepoetyckie.sdk.pl/
O projekcie Dominiki przeczytasz na jej blogu. Projekt jest niezwykły - Dominika towarzyszy rodzącym, a jej fotografie łamią stereotyp porodu - czasu krwi, potu i łez. "Dotknęłam główki. Była jak ciepły, mokry aksamit". Ja też miałam szczęście tego doświadczyć.

wtorek, 4 września 2012

Wkładać – nie wkładać



Postanowiłam już nie wkładać! Przynajmniej nie codziennie. A co! Mam dość wypchanego na wszystkie strony stanika. Wkładkami laktacyjnymi rzecz jasna. Wycieki są wciąż niekontrolowane, ale jakby mniejsze. Cieszy oczywiście ilość mleka, bo Córa wciąż jeszcze je uwielbia, ale bryły para-geometryczne zamiast kształtnego biustu NIE CIESZĄ. Po ośmiu miesiącach karmienia, mogę sobie już pozwolić brył nie nosić!

Pamiętam moje zdziwienie, gdy zaczęłam odkrywać rynek wkładek laktacyjnych. Jeszcze będąc w ciąży dostałam pół paczki tychże, marki Gerber. Wkładki miały dużą średnicę i takie jakby nacięcia, które umożliwiały całkiem zgrabne upchnięcie je w ogromny jak na moje dotychczasowe standardy stanik. Po urodzeniu Córy wkładki poszły w ruch. Półpaczka szybko się skończyła i zaczęły eksperymenty.

Chciałam kontynuować przygodę z Gerberem, ale okazało się ty być niemożliwe. Produkt zniknął. Internet milczał dlaczego. Wypróbowałam kilka marek: Nuk, Avent, Babydream, Bella, Johnson’s Baby. Wszystko nie tak L Za miękkie, za grube, zupełnie nieelastyczne… Owszem, mleko nie wycieka, ale estetycznie się człowiek nie czuje. Ech.. ale ale Eureka! Im mniejsze pudełko, tym fajniejsze dla mnie, bo cieńsze wkładki. Tak trafiłam na firmę MAM. Wkładki MAM okazało się nie być aż takie miłe jak te z mojej pierwszej półpaczki, ale nie były złe. Szkoda, że tak rzadko udawało mi się je dostać. Wiem wiem, są też wielorazowe bardziej eko, ale obawiałam się, że będą przeciekać.

Z moich wszystkich prób i eksperymentów zostałam przy:
- Babydream, bo mimo że za grube, to łatwo dostępne ze względu na sieć Rossmana, która spowija Warszawę,
- MAM, które udawało mi się dostać w jednej aptece, do której jednak niezupełnie mi po drodze – używałam na wielkie okazje, kiedy to chciałam mieć w miarę równo pod sukienką lub bluzką.

niedziela, 2 września 2012

Kuchenne żale



Weekend weekend i po weekendzie.

Godzina dWudziesta skończyła się już jakieś dwie godziny temu. Stupor przybył i trzyma. Kurcze, miałam coś sprawdzić. Miałam ogarnąć umysłem. Przeanalizować. Dojść do wniosków. Nie sprawdzam, bo nie pamiętam co. Nie ogarniam, bo w związku z tym, nie mam czego. Nie analizuję i nie mam wniosków. Stuporzę się. Tkwię.

Nagotowałam za to na śniadanie. Ale dla nas. Nie dla Dzidki. Bo po weekendzie wiatr hula w lodówce. Nie żeby zwykle była jakaś pełna, ale teraz huuula on, przez duże HU. Zrobiłam pastę soczewicową. Najprostszą na świecie. Gdyby nie to, to wcale by mi się nie chciało.

Pasta soczewicowa

- ¾ szklanki czerwonej soczewicy
- wrzątek
- przyprawy: tymianek, curry (na oko)

Wsypuję soczewicę do garnka.  Zalewam wrzątkiem, tak by soczewica była przykryta. Zaczynam gotować. Po chwili dodaję przyprawy. Dzisiaj nie miałam tymianku i curry. Dodałam więc zioła prowansalskie i trochę czosnku granulowanego, bo okazało się, że mam. W mojej kuchni jest mało soli, więc nie dodałam, ale na pewno można. Jestem przekonana, że można pastę zaostrzyć, dodając pieprz i/lub chilli.

Całość gotuję około 15 minut, od czasu do czasu mieszając. W celu uzyskania konsystencji pasty, ucieram blenderem. Przekładam do miski i wkładam do lodówki.

Świetnie smakuje na chlebie. Najlepiej razowym.

Tak więc, byle do rana!

sobota, 1 września 2012

W Piaskownicy

Z okazji pewnej okazji Matka, Młody (w wózku), Tata Młodego oraz krewni i znajomi królika zapędzili się na Powiśle, gdzie obecnymi czasy kwitnie stołeczne życie towarzyskie. Ponieważ wiało, padało  i zmrok zapadał (istnieje prawdopodobieństwo, że w takich okolicznościach przyrody nie należy bujać się z Młodym po mieście, ale nie wiemy jakie), postanowiliśmy schować się w jakieś miłe miejsce.
Tym miłym miejscem była Piaskownica (informacje TUTAJ), niewielka i niezobowiązująca miejscówka przy Lipowej 7a, tuż koło BUWu. Piaskownica na fcb występuje jako klub nocny (co urzekło Matkę), co oznacza chyba tylko tyle, że otwarty jest do oporu. Do wnętrz można wjechać wózkiem i przeorganizować przestrzeń (pufy są i poduszki), tak, aby każdemu było wygodnie.
Asortyment baru usatysfakcjonuje każdego: od wiśniówki przez lokalne browary po fritz-cole i kawki-herbatki (Młody pobrał mleko; karmienie piersią bywalców lokalu nie bulwersuje).
Jedzenie w standardzie warszawskim - są kanapki, zupki (na własne oczy widziałam osobnika, który przybył po cebulowe i zabrał je ze sobą na kolację), ciacha (tarty,muffiny, owsiane itp.), koktajle owocowe. A na deser można wyskoczyć na niebiańskiego loda na patyku do Lodów na patyku (tuż obok).
Oczywiście Piaskownica nie figuruje w kategorii knajp dzieciowych (Poza Kategorią Mam): raczej nie wskazane jest turlanie się po podłodze, a muzyka może być trochę zbyt głośna (na prośbę asertywnej Matki ściszają). Jest jednak dobrym pomysłem na szybkie spotkanie ze znajomymi w towarzystwie potomstwa (potomstwo biegające można zatkać lodem na patyku, co daje nam czas na wypicie latte).

Posumowanie
Lokal PKM, ale:
- dostępny dla wózków (włącznie z toaletą)
- menu daje szansę Matce karmiącej
- dobre miejsce na spotkanie ze znajomymi, którzy stanowczo odmawiają spotkać w lokalach z nadwyżką dzieci
Dojazd: jak do BUW-u, np. autobusem 118 (startuje z metra Politechnika)