czwartek, 6 września 2012

Urlop?



Urlop. Kiedyś to było coś pachnącego egzotyką, przetartymi spodniami, znoszonym plecakiem…Teraz mam urlop. Co to za nazwa jest?! Czy na urlopie trzeba być mistrzem w zarządzaniu czasem? Każdą małą chwileczkę zagospodarowywać? Ważyć nieustannie priorytety? Ważne, pilne, niepilne, nieważne, ważne, pilne….I tak wciąż od nowa. Czy na urlopie wciąż trzeba łączyć kluczowe obszary zadań, by choć trochę zyskać na czasie? Gotuję – Dzidka bawi się moją wolną ręką lub nogą. Się kąpię – śpiewam niemowlęciu. Piszę coś – rozmawiam z Córą i nie spuszczam właściwie z oka. Piszę dalej – poddaję się i schodzę do parteru, bo przecież nie mogę tak zaniedbywać. Śpię – przynoszę do łóżka i karmię, i odnoszę, i przynoszę i karmię, i odnoszę. Czytam i już niby jestem wciągnięta w lekturą – przypomina mi się, że muszę przecież nie dla siebie przeczytać, tylko o raczkowaniu, stawaniu, żywieniu, bo przecież to ważne, a nie jakieś tam moje dyrdymałki.

Postuluję o zmianę tego przeklętego nazewnictwa!! Jest myląca i utwierdza stereotypowe postrzeganie matek na urlopie. Siedzą takie w domu i nic nie robią. Pytlują z innymi matkami. Spacery sobie urządzają. Kawusię piją. Nawet ugotować im się dla własnego dziecka nie chce. Na zmarnowanie je chowają. Jakiś, słyszał(a) pan(i), BLOGI z nudów piszą. Etc. Etc. Etc.

Padam. Z wypoczynku (s)padam. 


1 komentarz: