Urlop. Kiedyś to było coś
pachnącego egzotyką, przetartymi spodniami, znoszonym plecakiem…Teraz mam
urlop. Co to za nazwa jest?! Czy na urlopie trzeba być mistrzem w zarządzaniu
czasem? Każdą małą chwileczkę zagospodarowywać? Ważyć nieustannie priorytety? Ważne,
pilne, niepilne, nieważne, ważne, pilne….I tak wciąż od nowa. Czy na urlopie
wciąż trzeba łączyć kluczowe obszary zadań, by choć trochę zyskać na czasie? Gotuję
– Dzidka bawi się moją wolną ręką lub nogą. Się kąpię – śpiewam niemowlęciu.
Piszę coś – rozmawiam z Córą i nie spuszczam właściwie z oka. Piszę dalej –
poddaję się i schodzę do parteru, bo przecież nie mogę tak zaniedbywać. Śpię –
przynoszę do łóżka i karmię, i odnoszę, i przynoszę i karmię, i odnoszę. Czytam
i już niby jestem wciągnięta w lekturą – przypomina mi się, że muszę przecież
nie dla siebie przeczytać, tylko o raczkowaniu, stawaniu, żywieniu, bo przecież
to ważne, a nie jakieś tam moje dyrdymałki.
Postuluję o zmianę tego
przeklętego nazewnictwa!! Jest myląca i utwierdza stereotypowe postrzeganie
matek na urlopie. Siedzą takie w domu i nic nie robią. Pytlują z innymi
matkami. Spacery sobie urządzają. Kawusię piją. Nawet ugotować im się dla
własnego dziecka nie chce. Na zmarnowanie je chowają. Jakiś, słyszał(a) pan(i),
BLOGI z nudów piszą. Etc. Etc. Etc.
popieram, "zwolninie", "przerwa" byłyby bardziej na miejscu.
OdpowiedzUsuń